Każdy entuzjasta hiszpańskich win obudzony w środku nocy i zapytany o szczepy winogron wchodzących w skład hiszpańskiej musującej cavy, wymieni jednym – choć zaspanym – tchem: xarell-lo, macabeo, parellada. Ale wyobraźmy sobie, że dodajemy do tego słynnego kupażu jeszcze czerwony szczep monastrell (oczywiście pozbawiony skórek, aby wyszło wino białe), naklejamy etykietę z gęsią i jej dwoma ptasimi kolegami stojącymi na podium, a wino nazywamy słynną frazą “And the winner is…” (“A zwycięzcą zostaje…”).
No i mamy… Białe ŚWIETNE wino
Za dużo już było złego działania ludzi na tej ziemi. Każde nasze działanie ma wpływ na klimat. Ale “And the winner is” to wino nazywane niskointerwencyjnym, czyli takim, które żyje swoim własnym życiem pod czujnym okiem winiarza. Wino bez herbicydów i pestycydów, z użyciem naturalnych drożdży i minimalnym dodatkiem siarczynów.
Ale jak smakuje takie wino?
Jest kompleksowe! W ustach wyczuwamy aromaty dojrzałych owoców, moreli, ale dominują jabłka. Degustując mamy wrażenie, że chyba tak jest, ale to się zmienia. Wchodzą inne smaki. Bo w tego typu winach kręci się karuzela smaku. Na początku czujemy wapno i kredę, bo taka jest gleba w winnicy. Później wspomniane owoce. Ale najlepszy jest koniec. Nagle, zupełnie bez zapowiedzi nosa, zaczynamy wyczuwać przyjemną słodycz, by na kremowym finiszu zakończyć. To jest zabawa. To jest feria smaków. To jest wino, które powstało z małą pomocą człowieka.